Przyszli i zostali:

wtorek, 20 maja 2014

Soczek Leon

Zazwyczaj narzekam, prawda?
To opowiem Wam teraz historię bardzo ciepłą, pozytywną - wprawdzie początkowo nie wiedziałam jak ją odebrać, ale wydaje mi się, że wybrałam dobrą drogę.

Weźcie kubek kakao i ciasteczko imbirowe, bo zaczynam...

Byliśmy dzisiaj z Lordasem w Lidlu. Wpadliśmy na szybko, po lekarzu i tylko w nadziei, że będzie jeszcze promocja na sery... Do koszyka wpadła sałata, jabłka - wiadomo jak to leniwy wypad do marketu ;-) 
Na dziale z napojami Lordas zaczął się domagać soczku w kartoniku... Odmówiłam, bo z doświadczenia wiem, że nie pije go, tylko ściska i sprawdza jak się ładnie wylewa.
Byliśmy przy kasie, gdy ktoś mnie zaczepił - dosłownie podbiegła do mnie kobieta (bardziej dziewczyna, bo nie mogła być dużo starsza niż ja), wcisnęła mi w rękę soczek i kilka monet, po czym odbiegła.
Zanim się obudziłam, zanim do mnie dotarło o co chodzi, zanim mój mózg przetworzył jej słowa ("Nich mu pani kupi ten soczek"), mnie skasowali, a ona zniknęła mi z widoku...
Przyznam, że przez ułamek sekundy chciałam się zagotować, bo myślałam, że bierze mnie za wyrodną matkę... Później się zmartwiłam ("O maj gad, czy wyglądamy jakoś biednie?) - nawet skontrolowałam nasze ciuchy, bo we dwoje lubimy się ubrudzić, ale wyjątkowo byliśmy czyści i niepognieceni. Przemknęła mi też myśl, że czas porzucić tron, oddać koronę Królowej Lumpeksów i zacząć się ubierać w droższych sklepach...
Na szczęście się opamiętałam, przypominając sobie, że jestem paranoiczką... ;-) 

Zaczaiłam się na tą dziewczynę pod sklepem, bo było mi taaaak głupio. Była z mężem i dwójką dzieciaków - nie żadne Kulczyki, ot normalni, skromni ludzie.
Próbowałam się odpłacić czekoladkami (nosimy zawsze zapas czekolady w torbie przy wózku na wypadek, gdybyśmy się zgubili na spacerze i mieli umierać z głodu i rozpaczy...albo spotkać dementorów), ale skończyło się na tym, że Lordas dostał jeszcze wafelka...

Była to sytuacja szalenie krępująca (jak byk byków!), ale i bardzo miła... Odkąd jestem w Polsce na palcach dłoni mogłabym zliczyć życzliwych ludzi. W każdym razie nieznajomych - znajomi są pod moim urokiem i muszą być mili.
Miałam ochotę tą kobietę wyściskać (nie zrobiłam tego, bo nie jestem Madzią), a conajmniej wziąć adres i wpisać na listę adresatów naszych świątecznych kartek.

Owszem - wolałabym, żeby ten wafel i soczek trafiły do dziecka, które ich by bardziej potrzebowało i bardziej nie miało. Michał jest rozpuszczony jak ten przysłowiowy dziadowski bicz, a do tego piekielnie wybredny przy jedzeniu (więc jeśli czegoś mu brakuje, to tylko dlatego, że sam to wypluwa).
Ale stało się jak stało i chyba trzeba to odebrać jako bardzo dobry uczynek z bardzo wielkiego serca.
Wzruszył mnie.


wtorek, 13 maja 2014

Co mnie wkurza trzynastego

Byłam dziś z Lordasem na zdjęciu gipsu, więc - oczywiście - przynoszę kolejne piekielne doświadczenia.
Mam wrażenie, że po każdym wyjściu do miasta zwiększa się moja ochota kupienia biletu za granicę. W jedną stronę. Właściwie trzymają mnie tu tylko zobowiązania rodzinne i - najszczerzej mówiąc - nie wiem jak długo zdołają utrzymać.
Nie wiem czemu dopiero teraz tak narzekam - przecież żyłam w Polsce 19 lat zanim pojechałam do UK... Może rzecz w tym, że nie byłam chorowita, więc szpitala prawie nie widywałam, a jedyne moje w tamtym czasie doświadczenie z urzędami to wyrabianie dowodu... Do tego byłam młoda, bezdzietna i mniej wymagałam.
 
Opowiem, bo jak opowiem, to mi przejdzie trochę złości..
 
Ja wiem, że każdy ma prawo mieć zły dzień, okres, ból prącia, jest 13ty, niewiele zostało z wypłaty, żona nie dała, mąż nie pochwalił obiadu, pada deszcz, świeci słońce, kot przebiegł drogę, wdepło się w psią kupę i każdego dnia to samo... Nie ma osoby, która nie byłaby czasem zniecierpliwiona (poza moim ulubionym instruktorem nauki jazdy, który wykazuje godne podziwu opanowanie!), a ja nie jestem wredną krową. Znaczy generalnie jestem, ale jak idę załatwiać sprawy, to jestem słodka jak miód, bo sama bym nie chciała, żeby klient przychodził i na mnie warczał. Gdybym miała klientów, uchowaj Latający Potworze.
 
Pierwszym piekielnym był dzisiaj lekarz, który sprawił wrażenie jakby chciał Lordasa wrzucić z gabinetu za to, że płacze. Okej - Lordas ryczy w każdym nowym / obcym pomieszczeniu i mnie to ma dopiero prawo wkurzać (wyobraźcie sobie - nawet do sklepu z nim nie mogę wejść... Nie wspomnę o takich miejscach jak przychodnia, biblioteka czy choćby dom dziadków). Za to zawsze myślałam, że jak się wybiera pracę z dziećmi (chirurg dziecięcy!), to się powinno brać płacz pod uwagę...
Akurat lekarza wkurzał nie tylko Lordas... ja też najwidoczniej, bo zamykał z boleścią oczy po każdym moim pytaniu. Ewidentnie w szkole rodzenia powinni mnie nauczyć jak się opiekować nogą dziecka po zdjęciu gipsu, ale jakoś tego nie zrobili. Byłam nawet tak bezczelna, żeby spytać czy on może na tą nogę już stawać i czy pozwolić mu raczkować.
Pominę warknięcie na wstępie: "Umyła mu pani tą nogę?!" jakbym naprawdę miała gdzie to zrobić skoro pielęgniara tyle co zdjęła mu gips i wysłała mnie prosto do niego (to samo pomieszczenie, oddzielone ścianką). Może mogłam wylizać... może takie są właśnie zwyczaje.
 
Drugą piekielną była sama pielęgniarka, która przy pacjencie podważała kompetencje lekarza zakładającego gips - było to w cholerę nieprofesjonalne, tymbardzej, że lekarz, który ten gips zakładał to świetny fachowiec, chwalony wszędzie gdzie się da i jeszcze nie znalazłam o nim negatywnej opinii w calutkim wielkim internecie (a szukałam wytrwale!). Do tego uprzejmy, miły. Jeden z tych lekarzy, dla których chciałabym być Kulczykiem i dawać im co miesiąc nagrody za pracę. Niewielu takich jest, jak trafiam, to im stawiam ołtarze...
Co do mnie, to baba przewróciła oczami (przysięgam! PRZEWRÓCIŁA OCZAMI!) kiedy spytałam czy na drugą wizytę mam się umawiać w rejestracji czy już mnie sami wpiszą do kajecika. Poczułam się jak mały, śmierdzący, niedouczony żuczek. Doprawdy miło.
Jak widzę taki personel, to naprawdę się cieszę, że nie płacę w Polsce podatków.
 
Trzecią piekielną rzeczą, która mnie zabija za każdym razem, gdy wychodzę z Lordasem do miasta jest chęć wszystkich wokół do pomocy. Serio, nie wymagam dużo - umiem wozem wjechać na każde schody, ale skoro pcham ciężki wózek i przepycham drzwi, które zaraz same zaczynają się zamykać, to ktoś mógłby chociaż przytrzymać...
W 95% przypadków nie ruszy się nikt (najbardziej uwielbiam ekspedientki, które stoją metr za drzwiami i udają, że mnie nie widzą), w 30% stoi za mną jakiś facet, który czeka, aż się wtarabanię i przytrzymam drzwi dla niego...
Cycki mi już dawno opadły - dobrze, że nie mam więcej członków zdolnych zwisać, bo wlokłyby się po ziemi...
 
 
Dzieła dopełniło babsko pędzące po parkingu marketu... Zatrzymała auto w ostatniej chwili, bo jechała zbyt szybko, żeby zauważyć, że matka z wózkiem przechodzi. I kiwała głową... dosłownie słyszałam jej cmokanie z niezadowolenia.
Po tak radosnej wizycie w szpitalu miałam ochotę podejść, urwać jej łeb i wbić nim kilka gwoździ.
Najbardziej mnie wkurwia, jak ktoś podważa moje rodzicielskie umiejętności... zwłaszcza babsko, które nie odkryło, że przez parking sklepu przechodzą ludzie i że nie należy się tam rozpędzać.
 
 
Wyliczyłam, że gdyby za każdym razem, gdy ktoś zachowa się wobec mnie jak burak, ubywał mi z wagi 1 gram, to dziś - po pięciu miesiącach w Polsce - byłabym już chudsza niż Anja Rubik. Znaczy, że zniknęłoby mnie ponad pół. Do końca roku prawdopodobnie bym zniknęła.
 
Nie wiem, czy to ja jestem zbyt wrażliwa czy naprawdę chamstwo się szerzy.
Może też trzeba zacząć być buraczaną cebulą, żeby w tym kraju jakoś żyć.
Zaczynam rozważać wynajmowanie na takie okazje kogoś o aparycji Pudziana, żeby tylko chodził za mną i spokojnie zwracał się do takich kmiotasów: "Grzeczniej!"
 
 


wtorek, 6 maja 2014

Pomożemy Ci dobrac stanik! - Czy na pewno?! Czyli o braffitingu po ostrowsku...

Jak wiecie z tego (klik) postu jestem posiadaczką małych cycków i wcale z tego powodu wiele nie narzekam...
Preferuję chodzenie w stanikach sportowych, a najlepiej bez, bo akurat mogę sobie na to pozwolić i nic mi do pępka nie zwisa.
 
Ale szykuje się nielicha okazja, gdy trzeba wyglądać... A żeby wyglądać przydałby się też nieskaczący i nie odznaczający się pod kiecką biust.
Jedno wiem - jeśli stanik ma być porządny, to nie można na nim przesadnie oszczędzać (nawet jak się jest tak skąpym jak ja!)
Założyłam sobie limit 80 zł i wybrałam się na poszukiwania po sklepach bieliźniarskich w mojej mieścinie...
 
 
Byłam tu i tam, wybór bliżej kiepskiego, albo ceny znacznie powyżej mojego pułapu.
Wreszcie dostrzegłam nowy sklepik i od razu mi się przypomniało, że ktoś mi wspominał, że w Ostrowie butik otwarły sobie prawdziwe brafitterki! Na szybie wielki napis "Pomożemy Ci dobrać odpowiedni rozmiar stanika" - w to mi graj! W głowie już zaczynam sama sobie tłumaczyć, że zwiększenie limitu do 100, a nawet w wyjątkowym przypadku do 150 zł nie będzie niczym złym...
Weszłam pełna nadziei i ... szybko mi ją zabrano.
 
O braffitingu na pewno większość z Was słyszała (a jeśli nie, to może poczytać choćby tutaj (klik).
Ja sporo na ten temat czytałam, ale nie wszystko pamiętam - w każdym razie ekspertką nie jestem, więc chciałam pomocy profesjonalistów.
W skrócie - nieśmiertelny bazarkowy rozmiar 75B w przełożeniu na biust niemal nie istnieje... Należy dobierać nieco ciaśniejszy obwód stanika pod biustem i zwiększać miseczki... Czyli jeśli miseczka jest za mała, to nie bierzemy większego obwodu, a jedynie większą miseczkę.
Nie należy się też bać rozmiarów, choć łatwo się przestraszyć miseczki H, jeśli dotąd widywało się tylko 70a, 75b, 80c i 85d - czyli rozmiarówkę dostępną w większości miejsc.
 
 
Na wstępie PP (Panie Profesjonalistki) spytały mnie jaki mam rozmiar stanika... Akurat tak się składało, że miałam na sobie swój najlepszy, mierzony zgodnie z zasadą braffitingu, jeszcze w Anglii kupiony, ale że nabyłam go w ciąży, więc wiadomo - schudłam od tamtej pory (zmniejszyć obwód!), choć sam cyc pozostał bez większych zmian (nie żebym była z tych co im w ciąży rosną...). Powiedziałam, że 36D, względnie 34DD również zawsze pasowało.
I wiecie co usłyszałam?
"Nie widać takiego biustu!" xD
Mam nadzieję, że moje cycki tego nie słyszały, bo wyemigrują z rozpaczy na plecy...
Wyobrażacie sobie, że już po tym miałam ochotę wyjść, ale pani postała, popatrzyła i podała mi rozmiar...
 
80B!!
 
...czyli taki jaki można dostać na standardowym bazarze...
...taki przed jakim się wrzeszczy i krzyczy, żeby nie brać...
...taki w którym producent powiększa tylko obwód i doszywa do niego odpowiednio większa miseczkę (jakby nie istniały grube kobiety z małym biustem, albo chude kobiety z wielkim biustem)
 
...oczywiście tak napchane push-upem, że gdyby wyjąć z niego całą watę i chcieć w zamian wsadzić skarpetki, to par by zabrakło, a przysięgam, że mam ich pierdyliard.
Elastyczny stanik o obwodzie 80 po dwóch użyciach i dwóch praniach byłby tak szeroki, że mogłabym się nim owinąć dwa razy...
A ta miseczka B... no bicz plis... Może i brak mi tkanki tłuszczowej w okolicach biustu (i, jak na złość, wyłącznie tam :D), ale przy dobrze dobranym staniku miseczka D jest szczelnie wypełniona... Nie kłamię. Jak mi Majlord pozwoli, to mogę nawet wrzucić zdjęcie dla udowodnienia. Zresztą - sam może potwierdzić. O.
 
 
Teraz wyobraźcie sobie taką sytuacje: pójdzie osoba, która nigdy o prawidłowych rozmiarach staników nie czytała, zobaczy zachęcający napis o profesjonalnym dobieraniu i radośnie wyda stówkę, bo wymieni 75B na 80B (zgodnie z myśleniem "B jest małe, D jest duże, nie mam dużych piersi, to chyba mam B")
 
A ja...chyba poproszę Majlorda o przywiezienie stanika z UK. W rozmiarówce dobranej jeszcze po ciążowemu, ale i tak lepszej niż mi zaproponowano w tym "profesjonalnym" sklepie...


sobota, 15 lutego 2014

Uwaga! Dziadek za kierownicą!

Przeklejam z własnego fejsbuka, bo do teraz mną telepie:
 
Oświadczam, że po 60rż prawo jazdy powinno być zabierane LUB powinny obowiązywać copółroczne badania sprawności reakcji.

Przechodze se dzisiaj z Lordasem przez pasy, auto nam się zatrzymało, na drugim pasie auto daleko, więc zdąży się zatrzymać... My już w połowie drogi, a tu nam śmignął samochód tuż przed twarzami.
Jedzie dziadek, pochylony nad kierownicą jakby tam akurat ćwiczył z Chodakowską przysiady i, kurwa, NIC NIE WIDZI CO SIĘ WOKÓŁ DZIEJE.
...
Mnie jest trudno przegapić, bo jestem duża i mam czerwony płaszcz, więc niech się kuźwa dziadek rozejrzy na boki!!
Szli byśmy pół kroku szybciej i bym teraz tego nie pisała... Jeszcze ja jak ja - pewnie bym skończyła na korzystnej przymusowej szpitalnej diecie, ale dzieciak?!

Ja nie wsiadam za kółko, bo beznadziejnie jeżdżę, więc takie dziadki niech też maja odrobinę samokrytyki i wypieprzają na siedzenie pasażera!

Tym niech się cholerny sejm zajmie, a nie genderami i szczerbatą brzozą.
Amen.


czwartek, 23 stycznia 2014

Zmowa pieluchowa

Zawsze mnie zastanawiało dlaczego polskie matki (i babki) maja takie parcie na szybkie odpieluchowanie dzieciaka... I ja znam te legendy o półrocznych dzieciach, które same raczkowały do nocnika... ;)
Ja się za pożegnanie z pieluchami niemrawo zabierałam, bo Lordas zwyczajnie tego NIE ŁAPAŁ, a poza tym wszędzie mieliśmy carpety, więc po takich 4-5 "nietrafieniach" zapach potrafił zabijać (carpet jak carpet - z większego sprać można, ale plamy całkiem usunąć się nie da...).
 
Wreszcie przyjechałam do Polski i... już 3 tydzień gonie Lordasa w stronę nocnika.
Oto dlaczego:
 
Po pierwsze - tutejsze pieluchy są do kitu. Nie mierzę w Pampersy, bo obecnie oszczędzam, ale zwykłe chwalone marketowe marki są słabe.
Lordas stał się ostatnio niejadkiem i jego głównym źródłem pożywienia jest sok/herbatka/inka z mlekiem, więc leje jak najęty... Ale w UK tak samo pił i tak samo lał, a starczyło w ciągu dnia 4-5 razy zmieniać pieluchę. Tu lekką ręką idzie na dzień 10 szt. Dosłownie - zakładam pieluchę, człapiemy pół godz. na spacer do Dziadków, zachodzimy na miejsce, a przesikana plama na portkach sięga kostek... Można zwariować.
W końcu wybrałam się do odległego Tesco, zakupiłam ich pieluchy (których w Anglii z powodzeniem używaliśmy). Paczka taka sama, a w środku...dno.
 
Po drugie - ceny.
Serio?!
Wspomniane tescowe pieluchy w UK kosztują (na nieprzerwanej promocji) 10 funtów za DWIE PACZKI, w Polsce 40 zł za jedną paczkę...
Może nie jestem dobra z matmy, ale lekko licząc - wyjdzie taniej zamówić dwie paczki w angielskim Tesco i opłacić przesyłkę niż kupować "te same" pieluchy w Tesco pod domem.
I nie wspomnę tu ani słowem o zarobkach tam, a tu... ;/ 
 
 
W związku z powyższymi Lordas biega z gołym tyłkiem i zdarza mu się raz na 15 przypadków trafić na czas na nocnik...
Moja cierpliwość jest na wyczerpaniu, ale przynajmniej babcia wszędzie ma panele :D
 
Nie dam dziadom się robić w konia.
 
 


czwartek, 14 listopada 2013

Nieproszeni

Wczoraj.
Siedzę sobie ledwo w gaciach, popijając poranną kawę i ze smutkiem myśląc, że koszulka od spania wkrótce będzie musiała mnie opuścić, bo te plamy z kawy, czekolady i inne dzieła małych rączek nie bledną nawet po kąpieli w 90 stopniach.
Wtedy... oczywiście: pukanie do drzwi.
Normalnie bym nie otwierała, ale Lordas już stoi pod nimi i skacze z radości, więc nie mogę udawać, że mnie nie ma w domu.
Nie czekam na kuriera, ani nawet na list miłosny, ale może chodzą sprawdzać gazomierz - kto ich tam wie. Ogólnie trzeba wyjść do ludzi, nie bądź dzikusem itd.
Zrywam się w te pędy, po drodze gorączkowo szukając wczorajszych spodni (wsiąkły), ostatecznie łapiąc kusy szlafrok, co pasek zgubił lata temu, który więc muszę stale przytrzymywać.
Gorączkowo szukam kluczy, bo były w torebce spacerowej, ale pamiętam, że ostatnio je gdzieś przekładałam...ostatecznie znajduję w najmniejszej torebce wciśniętej w najdalszy kąt wieszaka.
Otwieram, a tam elegancki facet w drogim płaszczu, u boku skórzana teczka. Cieszę się, bo chyba nie jehowiec...
Może szuka dłużniczki, która mieszkała tu przed nami, nabrała kredytów i zniknęła.
Bywało tak.
Może z milicji i szuka chłopa, co tu kiedyś mieszkał, a wyszedł z nowego domu i nie wrócił.
Tak też bywało.
Może w tym liberalnym kraju jest on pielęgniarzem środowiskowym i przyszedł sprawdzić jak żyjemy.
Tak jeszcze nie było, ale przecież może być.
Gorączkowo ściskam szlafrok, modląc się, żeby nie zauważył, że jeszcze nie ma połowy miesiąca i nie odbyłam wciąż listopadowego golenia nóg i żeby nie wystawało mi pół dupy jak zza krzaka. Drugą ręką ciągnę Lordasa za kołnierz, bo próbuje wyrwać się na zewnątrz, a go przecież gonić w gaciach po korytarzu nie będę.
Wymrukuje jakieś powitanie, standardowo facet pyta o samopoczucie (No mocno średnie panie, bo te ciastka co je pożeram garściami od kilku tygodni, zostały na moich udach, a teraz stoję przed tobą w gaciach i sam widzisz...)
Chciałby ze mną porozmawiać, jaki jest mój angielski?
Ale próżnym trudem moje próby otwarcia paszczy, bo pan na odpowiedź nie czeka...
Skąd jestem, czy z Polski?
Matko, po ryju widać czy to te nogi nieogolone jak w tym starym dowcipie...?!
Jednocześnie podnosi do góry kolorową broszurkę.
A jednak.
Może wolałabym porozmawiać w innym języku (wylicza)? (Tu ja powstrzymuję się od wyjrzenia i sprawdzenia czy w głębi korytarza nie stoi stos eleganckich klonów, którzy potrafią o bogu mówić po arabsku, gdyby mi się zachciało)
Czy wezmę broszurkę? Ma też po polsku, gdyby tak było mi wygodniej...
(Pomarańczę, ananasa?)
Mój wzrok jeszcze go nie zabił, więc mówię, że nie jestem zainteresowana, puszczam szlafrok (bo już co mi po skromności), łapię Lordasa za fraki, wciągam do mieszkania, zamykam drzwi.
 
Czy on ZAWSZE muszą przychodzić w najmniej odpowiednich porach?
Nie mogą przyjść jak siedzę ubrana, umalowana i bez pryszczy?
Teraz i tak wpadają raz na parę tygodni, ale raz dla świętego spokoju wzięłam gazetkę i potrafili przychodzić co drugi dzień...
Zdarzało się, że otwierałam im drzwi z rękoma całymi w cieście, wybiegałam spod prysznica, skracałam posiedzenia na kiblu, a raz nawet wpadli, kiedy akurat przewijałam Lordasa i byłam po łokcie w kupie.
Tych razów, kiedy budzili mi dzieciaka ledwo odłożonego na drzemkę nie liczę...
 
Krąży legenda, że kiedyś kogoś udało im się przekonać od tego chodzenia po domach, ale miejsca mają ograniczone, więc na co im ten trud?
To nawet bardziej upierdliwe niż ksiądz po kolędzie, bo ten chodzi raz w roku i możesz nie wpuścić...
 
Szczwane bestie - o tej porze w domach są niemal tylko takie jak ja mamuśki i pewnie łatwiej je zagadać takiemu przystojnemu chłopu w szarym płaszczu. Tym razem nie trafili, bo gdzie mu tam było do księcia Harrego, albo do mojego chłopa jak się ostrzyże i ogoli...
No i ja byłam niewyjściowa, więc nie w głowie mi flirty, a co dopiero bajki i bajeczki...
 
Czy będzie bardzo niegrzeczne jeśli wywieszę sobie na drzwiach karteczkę:
 "Nie chcę rozmawiać o bogach, politykach, ani zmieniać operatora kablówki.
Prawdopodobnie właśnie siedzę na kiblu, przetykam kretem zlew, albo myję włosy* (*niepotrzebne skreślić).
 Fenkju." ?
 
Czy tabliczka "Uwaga, zły pies" rozwiązuje problem akwizytorów słów bożych...?
 
 


czwartek, 26 września 2013

Wąs

Przeglądam zdjęcia z urodzin Lordasa:
- Myślałem, że się przyczepisz, że się nie ogoliłem.
- Kurde! Bo zobaczyłabym to dopiero na zdjęciach! Czemu się nie ogoliłeś na urodziny dzieciaka?!
- ...
 
Przeglądam dalej, a że złapało się tam kilka zdjęć w przybliżeniu na makijaż:
- Ojessssu, ale mam wąsa!
- CO?! Nie ogoliłaś wąsa na urodziny dzieciaka??!!
 
O_o